niedziela, 23 grudnia 2007

W drugą rocznicę :) :) :), czyli Kierzbuń po raz drugi. Część 3.

Następnego dnia teren. Co nam pozostaje? Magda – Nitka, Magdasek - Baronia, ja tej strzelby już nie chcę! Dla mnie Tokaj. :)
Mamy czas do terenu, to możemy pospacerować. Idziemy obejrzeć nasze przeznaczenie. Tokaj to syn Baronii, więc nie powinna chcieć go storpedować. :) Podchodzę do boksu, już wielokrotnie widziałam, że ogłowie Tokajowi pięcioboiści zakładają co najmniej w trójkę… Walka trwa długo i nierzadko przegrywają ludzie… Spodziewam się, że nie będzie to łatwe zadanie, ale co tam :), jeszcze czas. Przynajmniej go pogłaszczę…
W tym momencie przeżywam największy szok, każdorazowo na rękę koń reaguje zębami, rzuceniem głowy… Podejmuję wiele prób, przecież chcę go podrapać, pogłaskać, normalnie konie to lubią!!! Podchodzę do kolejnego boksu, reakcja podobna - lęk i agresja… Zaczynam kojarzyć fakty…
Kiedy dwa lata temu pierwszy raz mogłam stanąć blisko konia, rozpocząć naukę rozpoznawania jego zachowań, zostałam poinformowana, że koni się nie karmi z ręki, to niewłaściwe. Przyjeżdżając do Poznania zdziwiłam się widząc, że wszyscy biegają z końskimi smakołykami i podkarmiają konie. Do tego właściciel z szerokim uśmiechem na to pozwalał! Wkrótce zapomniałam o zakazie i na każdą jazdę zabierałam smakołyki, bo czy są piękniejsze momenty od niewinnej minki i wyciągniętej szyi Tunela? Od trzepoczącej rzęsami Folgi, wyciągniętego pyszczka z sarnimi oczami Pokusy, machającej kopytkiem Blanki? Wciskającego swój słodki łeb Dubla? To wspaniałe chwile, zarówno dla koni, jak i ludzi. Co daje ręka, która nie karmi? Czy można budować porozumienie i akceptację jedynie bijąc, szturchając, wpychając wędzidło? Co dostaje koń od człowieka, gdy nie jest głaskany, nagradzany? Z czym kojarzy mu się ludzka ręka? Z przedłużeniem palcata? Z niewolą, która decyduje o być albo nie być? Ręka, która daje i odbiera wolność, karze i żywi…
Jeszcze przed naszym terenem udaje nam się popatrzeć z trybun na kolejne zmagania pięcioboistów. Tym razem skaczą korytarz. Pięć przeszkód o różnej wysokości. Nikt nie skacze „z koniem”, wielu „skacze” z konia. Kilka upadków wygląda dość groźnie. Wielu jeźdźców nie jest wstanie wgalopować w korytarz, bo to konie wybierają trasę. W pośpiechu odbywają się wyścigi – koń galopujący wzdłuż korytarza ściga się ze skaczącym w korytarzu. Nie pomaga wprowadzanie opornych rumaków siłą za wodze, nie pomaga rzucanie czapką w kierunku ich zadu ani pokrzykiwanie… Najzdolniejszy opuszcza korytarz pod drągiem, drąg długości około 5 metrów zostaje zabrany przez amazonkę. Sieją postrach, ale i tak dobrze, przynajmniej nie spadła kolejny raz na tej lekcji…
W tle, jakby dla kontrastu, pasie się stado. Dwóch trzylatków szaleje bawiąc się, skacząc, brykając, galopując dla przyjemności. Kiedy człowiek odebrał zwierzęciu tę radość? Ten sam galop, a jak trudno go osiągnąć, gdy na grzbiecie jest człowiek. Rozbawione koniki powodują wypadek. :) Jeden z nich przewraca się, by ze zdziwieniem pozbierać się, a po chwili znowu ulec szaleństwu zabawy.
Lekcja przypomina horror i odbiera ochotę na dalsza jazdę. Idziemy do koni bez przekonania, ale dojechać na Mazury w tak niesamowite tereny i nie wyjechać w nie na koniach?!
Oczywiście nie radzę sobie z Tokajem, ale Magdasek stosując zdecydowane i stanowcze uderzenia zakłada mu ogłowie. Jakby sama przed sobą usprawiedliwiając swój ból i niesmak, mówi: „te konie nie znają innej metody…”. Nitka kładzie się w boksie, cierpliwość jeźdźców jest wykorzystana przeciwko nim. Pada wiele nieprzyjemnych i nieodpowiedzialnych słów. Nikt nie ma już ochoty na teren…
Wyruszamy w trójkę: pani instruktor i dwie amazonki: Magdasek i ja. Już kawałek od stajni Tokaj wyraźnie odstaje, czeka mnie teren mocno bujany. :) Właściwie bardziej koń ujeżdżał mnie niż ja jego, bo skoro zatrzymywał się momentalnie, gdy na chwilę przestawałam ruszać biodrami to kto tu kogo dosiadał? ;) Przestrzeń pomiędzy prowadzącą teren a nami często mocno wzrastała. Tokaj był uroczy, bo bał się dosłownie wszystkiego. :) Motylek, papierek, liść, kamyszek… Nie robiło różnicy. :) Na szczęście nie uciekał w panice, a jedynie podskakiwał i przyjmował pozycję zapartego kopytkami osiołka z miną „dalej nie pójdę!”. Mimo że pani instruktor bardzo się starała, niesmak sprzed i ogólna toporność koni odbierały radość przestrzeni. Do tego w galopie Tokuś wolał szybko kłusować i nie było to zbyt wygodne. W sumie moja wina, w galopie zapominałam popychać go biodrami, a przecież „to nie automat do gry”! Ano nie… Nie pomaga widok galopującej pani instruktor w geście „tańczącego z wilkami”. Wracamy.
Widać, że bardzo się starają, ale my zaczynamy się pakować… Już z Kierzbunia dzwonimy do Niwki, by umówić kolejne lekcje. Oczywiście miejsca zajęte!!! Nic to, doczekamy swoich wcześniej umówionych terminów i docenimy „nasze szkółkowce”. Złapiemy za szyję, by się przytulić, podamy rękę pełną końskich przysmaków, wycałujemy, wyczeszemy, ogrzejemy się ciepłem i mądrością tych pięknych stworzeń i dosiądziemy ich, by walczyć o przejęcie władzy, ale by widzieć również, że ciężka praca może dawać radość. Można przecież bawić się i uczyć jednocześnie.
Ach, gdyby wiedzieli, ile konie potrafią i ile można osiągnąć. Wiem, że w Kierzbuniu kochają konie. Wiem, że posiadają wszelkie potrzebne kwalifikacje. Wiem, że to mądrzy ludzie, ale… Do pracy z końmi potrzeba tego czegoś :), tchnienia Boga, namaszczenia, talentu, jak kto woli… Bez tego pozostają smutne automaty na pastwisku…
I dygresja. :) Wytrzymałam kilka akapitów! ;) Żadna miłość do zwierząt nie będzie dobra, jeżeli zabraknie miłości do ludzi – znacznie ważniejszej! Nic nie może zachwiać tej hierarchii. Najpierw trzeba zadbać, zatroszczyć się o własne stado. Nie potrafiąc porozumieć się z ludźmi uda nam się to z innym gatunkiem? :):):) Naiwnym - powodzenia!

Brak komentarzy: