czwartek, 6 grudnia 2007

Kilka słów o radości

Czas na kilka słów o radości…
Bo niby jest, a często nie można jej odnaleźć. Zawieruszy się baba i później problemy na ujeżdżalni i nie tylko… ;)
Ostatnio wmawiano mi, że marudzę, krzyczę „nie”, targuję się… Ja? To niemożliwe! Postanowiłam poczynić samoobserwację i udowodnić światu, że ze mnie naprawdę radosny człowiek! W końcu nic piękniejszego nad chwile czesania grzywy, końskiego tulenia i masażu! I KONTROLOWANEGO GALOPU BEZ PRZESZKÓD! :)
Dobra, zaczynam lekcję i własnym uszom nie wierzę, z moich ust pada: „nie mogę!”, „nie potrafię!”, „nie umiem!”. Niby nie odmowa, ale, jakby nie patrzeć, marudzenie rozpoczynające się na „nie”…
Hmm… potrzeba głębszej refleksji i cudu uzdrowienia póki czas, wszak młodsza nie będę! ;)

Postrzeganie siebie może być jednak diametralnie inne od tego, jak świat nas odbiera…

Przypomniała mi się historia mojej koleżanki, ukochanej gaduły, która jak zaczyna opowieść, to wprowadzi cię w miliard nieistotnych detali, połączy to analogią do trzech innych sytuacji, wplącze jakieś porzekadło, odpuka, by nie zapeszyć i… Biedny słuchaczu, już na początku giniesz w opowieści, nie wiesz dokąd zmierzasz i tracisz nadzieję, że dożyjesz jej końca. Jednym słowem - autorka nieustannego słowotoku. Pewnego dnia właśnie ta osóbka w wyniku przemyśleń i głębokiej analizy wyrzekła: „…bo moja córka jest tak samo małomówna jak ja”. Wszyscy wstrzymali oddech, a potem z hukiem rozległ się śmiech. Koleżanka do dzisiaj nie rozumie, co nas rozbawiło…
Wolę znać prawdziwy obraz siebie, wiedzieć, że nabieram marudnych nawyków. Przynajmniej mogę spróbować podjąć walkę. :) No i przy każdym wymówionym do kogoś „nie marudź!” uśmiecham się pod nosem przypominając sobie, że to wcale nie takie łatwe.

Wracając do radości. To piękne uczucie, które nie tylko właściciela, ale również jego otoczenie wprawia w niesamowity nastrój. Ale jak to z pięknem bywa - albo ulotne (NIE DOTYCZY PŁCI PIĘKNEJ, która na stałe już w samej nazwie ma piękno wpisane!!!) albo choć jest, nie potrafisz go dostrzec.
Czy można wypracować radość? Pewnie nie, to łaska, ale można próbować uświadamiać sobie, że właśnie w tej chwili powinna być! W momencie kiedy ogrzewa mnie koński grzbiet, kiedy słyszę głośne prychanie, kiedy instruktor na mnie wrzeszczy: „znowu źle”, „co to miało być?!”, „możesz mi powiedzieć, dlaczego ciągniesz te wodze?!”, „już nie mam sił i nie wiem jak tłumaczyć!!!” - właśnie w tych momentach radość powinna być! Bo kocham konie i wreszcie mogę na nich jeździć! Bo skoro krzyczy, to chyba jeszcze ma nadzieję na wykrzesanie ze mnie jeźdźca (człowiek silnej wiary – pozazdrościć!). Bo nie jestem tam sama, bo znowu będzie wiosna i wraz z rumakiem ruszymy na podbój świata… wielkości maneżu, ale co tam!!! Bo mogę, bo chcę, bo widzę, bo czuję, wzruszam się, dotykam, oddycham! Czy to nie wystarczy? WYSTARCZY, ale zazwyczaj uświadamiamy to sobie, kiedy już coś z, jak nam się wydaje, podstawowych warunków życia tracimy.
Kto określił, co musimy mieć, co nam się należy? Czy w ogóle coś nam się należy? Czy nie WSZYSTKO jest darem?
I już prawie na koniec obraz.
Około godziny 7 pewnego styczniowego ranka człapałam w kierunku mojej pracy. Wydawałoby się, że szczęśliwa, wszyscy jako tako zdrowi, nikogo nie muszę odwiedzać w szpitalu, nie muszę wzywać karetki, nie czekam z lękiem na czyjąś operację ani wynik badań. Przede mną perspektywa jazdy końskiej wieczorem...
Naprzeciw mnie zobaczyłam staruszka, miał 80 albo nawet 90 lat. Jechał na starym rozklekotanym rowerze, wehikuł pewnie z lat 50-tych, z przodu ogromna stara lampa, która oświetlała mu drogę i… NAJRADOŚNIEJSZY UŚMIECH ŚWIATA! Zdawało się, że zupełnie mnie nie zauważa, widzi jedynie ciemną drogę i smużkę światła z lampy. Natomiast ja widziałam światło bijące od niego. Ten człowiek miał w oczach radość dziecka, potrafił odnaleźć szczęście jadąc z trudem na starym rozklekotanym rowerze. Zawstydziłam się.
Mogę tylko modlić się, by Bóg obdarzył mnie podobną radością.

Tego samego dnia przeczytałam wypowiedź Doroty Stalińskiej. Oto jej fragment:

„Nie mam czasu na dołki i od bardzo, bardzo dawna już nie byłam smutna. Na pewno od półtora roku. Wtedy otrzymałam najpiękniejszą nagrodę (…). Przeżyłam najgorszą chwilę swojego życia, której nie życzę żadnemu rodzicowi. Informację od dobijającego się do drzwi policjanta, że mój syn walczy o życie w szpitalu na drugim końcu Polski, bo miał wypadek samochodowy. Na szczęście wszyscy przeżyli. Od tamtego czasu nie mam prawa być smutna. Bluźniłabym, gdybym powiedziała, że mogę być smutna. Choć oczywiście czasem się złoszczę.” (Dziennik Zachodni, 9.12.2006)

Brak komentarzy: