niedziela, 14 lutego 2010

Ze specjalną dedykacją dla MAGDASKOWEJ!

Szalenie długa przerwa w obcowaniu z końmi spowodowała, że umówiłam lekcję indywidualną w pierwszym dowolnym dostępnym dla mojego Instruktora terminie, obojętnie, na czym, byle wsiąść. Wróciłam właśnie z kolejnego nużącego i wyjątkowo długiego wyjazdu mającego na celu promowanie mojej książki. Okropność, miliard nieszczerych uśmiechów, miliony dedykacji „dla wujcia Prójcia”, „dla kici Mici” byle kupili to dzieło. Żenujące. Nie powiem, na początku wypocenia pierwszej powieści byłam z siebie dumna. Zachwyceni wydawcy, zabiegający o rozmowy dziennikarze. Dość długo udawało mi się zachować anonimowość. Ale w końcu baba nazywająca siebie moim menadżerem uświadomiła mi, że anonimowość i omalże pustelniczy drewniany domek mogę sobie zafundować mając, co najmniej status Hemingwaya, wcześniej to zawód pisarza polega na waleniu w klawiaturę i lizaniu tyłków czytelników. I albo podniosę zad i wezmę się „za promocję” swoich książek, albo mam sobie jakiejś brygady remontowej poszukać i zacząć walić w cegły. Bo jej zdaniem jedynie do rozbiórki się nadam. Mówiłam, że jej nienawidzę? Klępa w pasemka! Natapirowane monstrum, sucha wiedźma! Najgorsze, że niestety miała rację. Przed wydaniem drugiej i trzeciej książki musiałam tarzać się w promocjach od świtu do zmroku. Później to się już człowiek uzależnia od lęku, że jak nie spotka się z gronem swoich czytelników, to o nim zapomną… To też nie dziwota, że jak już wreszcie mogłam umówić lekcje na koniu i wytrząsnąć wszystkie stresy z siebie to nawet długo nie myślałam. Znam stajnię, znam Instruktora, to przecież reszta obojętna. No i tak to się zaczęło…
Zostałam zaprowadzona do boksu, w którym znajdował się nowy koń! Pomyślałam, że ktoś uważnie musiał wysłuchiwać moich marzeń, bo boks zajmował kary wałach rasy Tennessee Walker o imieniu Sky! Wszystko się zgadzało! Rasa, imię! Czy ja śnię? Podskoczyłam z radości wydając z siebie pisk ekstazy. Stanowczo przedwczesny. Pewnie dlatego uszedł mojej uwadze chichot Instruktora. Jak będziecie gotowi to czekam w ujeżdżalni. Z szelmowskim uśmiechem wyszedł ze stajni. Ja jak w amoku, patrzyłam na przeznaczone mi szczęście niedowierzając. Owo „szczęście” z podobnym zainteresowaniem patrzyło na mnie. Przy czym jego ekstaza bardziej przypominała drepczącą radość: „O! Nowa ofiara!”. Tablica zawieszona na boksie informowała, że Sky ma 7 lat i jest synem Skundlonej Smoczycy i Second Hand Hero. Co za rodzinka! Szykując szczotki miałam wrażenie, że Sky pogania mnie jakby nie mógł doczekać się czyszczenia i wyjścia. Co jakiś czas układał pysk w cmok i cmokał nim na mnie. Miałam wrażenie, że testuje mnie i kusi jednocześnie.
Jednak z wyglądu przypominał czarnego anioła, nie dało się go nie pokochać od pierwszego wejrzenia. Kiedy wkroczyłam ze szczotką podstawiał się do czyszczenia, przy czym po każdym ruchu szczotki jakby otrząsał się filuternie spoglądając na mnie. Co za oryginał! Śmiałam się do łez. Sky też wyglądał na rozbawionego. Gorzej było z kopytami. Przy przednich serwował lewady, przy tylnich obracał się i brykał. Zachowując przez cały ten czas uśmiechnięty cmokający dziób z wyrazem „Zobacz, nie chcę zrobić ci krzywdy, jedynie pokazać ile potrafię! Pobaw się ze mną po prostu!” Jakoś nie uspakajał mnie. Przy siodle upociłam się najbardziej, bo uśmiechnięty Sky zabawiał się w obroty w miejscu niczym westernowy rumak, cały czas wyprzedzając mnie o ułamki sekund przed nałożeniem siodła. On miał nieziemską zabawę ja rozglądałam się za butlą z tlenem i czułam jak na karuzeli. W końcu udało mi się osiodłać ten uśmiechnięty pysk, ale zaczynałam nabierać wątpliwości, czy to rzeczywiście spełnienie moich marzeń, czy nie wolałabym w tej chwili dosiąść znudzonego osiołka. Droga do ujeżdżalni też wyglądała oryginalnie, bo Sky postanowił zademonstrować wszystkie eleganckie chody, jakimi dysponował. Na początek zaprezentował piaff i żadną siłą nie szło go popchnąć w stronę ujeżdżalni. Owszem wrażenie robił, ogromne, ale jednocześnie udowadniał, że jak on ma ochotę na piaff to mogę mu podskoczyć, bo on będzie chodził w miejscu i koniec! W końcu ruszył. Pasażem oczywiście. Komiczna z nas para. Dobrze, że wokół panowały ciemności i nie było żywego ducha. W końcu Sky postanowił zrobić dwie wolty wokół mnie, przejść do wydłużonego stępa i zaprowadzić mnie do ujeżdżalni. Uśmiech go jednak nie opuszczał. Co dla logicznie myślącego homo sapiens powinno być zastanawiające.
W ujeżdżalni był tylko uśmiechnięty od ucha do ucha Instruktor. Gdy nas zobaczył nie krył rozbawienia.
- I jak droga, wszystko ok?
Wzrok smoczycy powędrował z moich oczu.
- Ok. rewelacyjnie, jest boski! Prawie szczerzyłam zęby.
- Wiedziałem, że ci się spodoba! Wydawało mi się, że zaczynał w głos się śmiać.
No to ja wam męskie gnidy pokażę! Rozbawiony Instruktor i wałach próbują przejąć kontrolę nad inteligentną kobietą! Mowy nie ma, nie poddam się. Źrenice oczu zwęziły mi się ze złości, w ramach inteligentnej baby zobaczyłam moją suchą panią menażer, Tekla pajęczarka! Złość mi wzrastała, łydki drżały coraz mocniej. Nie ma to jak przyjechać się odstresować! I jeszcze za to płacę! Mogłam walnąć się z piwem przed kominkiem. Że też nie zakochałam się w chomikach, mogłabym hodować całe stada na małej przestrzeni. To mi się kurna koni zachciewa. A te cię próbują przemielić kopytami, albo pyskiem, albo zgubić w mega prędkości. I jeszcze śmieje ci się w twarz! Myśli galopowały mi przez głowę jak oszalałe, jednak przebudziło mnie rozbawione spojrzenie Sky’a. Przemknęło mi tylko: „Jak ci zaraz w te radosną mordę wymaluję to ci ten uśmiech zadem wyjdzie”. Chyba czytał w myślach, bo dolna warga z lekka mu opadła w zdziwieniu. Na chwilę niestety. Zbliżyliśmy się do stopni, podnoszę nogę, na co Sky brykając zaczął biegać wokół stopni. Teraz wzrokiem smoczym obdarzyłam Instruktora.
- To radości! Wsiadaj, wsiadaj, nie ociągaj się szkoda czasu!
Zaczynam zastanawiać się, któremu z nich nakopię pierwszemu.
W końcu stopnie i Sky cofam jednocześnie do narożnika bandy i wsiadam. Nie wiem, co mnie posadziło na tym koniu, chyba złość dodała mi skrzydeł i odebrała rozum.
Strzemiona sięgają ziemi, kiedy próbuje podciągnąć prawie nieużywane puśliska Sky „wygina śmiało ciało” próbując najróżniejszych chodów bocznych. Zastanawiam się, czy ktoś na zlecenie nie próbuje mnie zabić. Może nikt jeszcze nie siedział na tym koniu? Podejrzanie spoglądam na mojego Instruktora, faceta, któremu ufam. Z jego twarzy nie schodzi uśmiech. Sztuczny uśmiech. Czy są faceci, którym można tak naprawdę ufać? Ten chyba też czyta w moich myślach, bo krzywi się i mówi.
- Pospiesz się, bo zaraz tu zamarznę!
A to zamarzaj, ty zdrajco! Nie wypowiedziałam swoich myśli głośno, ale siedziałam na koniu, który już przy ubieraniu nadwyrężył moje zaufanie, a teraz patrzyłam na Instruktora, który prawdopodobnie na zlecenie postanowił mnie zabić. Ciekawe ile za to dostanie!
Jakby na potwierdzenie tych myśli, gdy dałam sygnał do stępa Sky zafundował mi rodeo niemal z piekieł. Całe szczęście nie obniżał głowy i obierał w miarę stabilne łuki bez nagłych zwrotów akcji, ale kiedy wreszcie udało mi się go zatrzymać... Nie wytrzymałam! Zaczęłam wrzeszczeć na konia, Instruktora i wszystko, co żyło, a pojawiło się w zasięgu wzroku. Naubliżałam nie tylko winowajcom, ale również im przeszłym i przyszłym pokoleniom. :) A co! W końcu zmęczyłam się i zapanowała cisza.
Po czym mój Instruktor nie ukrywał rozbawienia, śmiał się z głębi serca i pełni płuc. Kiedy zaczęłam podejrzewać go o jakąś chorobę psychiczną, wreszcie udało mu się wypowiedzieć.
- Popatrz na konia! Wiedziałem, że jak ktokolwiek da radę go przegadać, to będziesz właśnie Ty! Teraz już spokojnie możesz jeździć.
Rzeczywiście Sky pode mną wyglądał na zaskoczonego, zebranego i skupionego. A reszta jazdy przypominała Real Heaven! Żaden koń nie ma tak cudownego galopu, nie jest tak czuły i tak zdolny! Dalszy ciąg jazdy przypominał moje wcześniejsze marzenie.
Warto było wściec się i nie poddać! Zaryzykować. Ale przecież mogli mi powiedzieć, że na początek trzeba konia po prostu mocno… Właśnie!
remark - malowane słowem dla przyjaciół!

czwartek, 12 marca 2009


Krótko o targach...

Bo tylko jedno warto wspomnieć.
Bardzo lubię oglądać zawody z udziałem koni. Bez względu na dyscyplinę. No może najmniej fascynuje mnie woltyżerka, prawdopodobnie przez kostiumy i układy rodem z Matrix’a . Niemniej doceniam umiejętności, zwłaszcza na koniu niespecjalnie przekonanym do galopu, poruszającym się na granicy kłusa. ;)
Weekend na targach jest dla mnie swego rodzaju jeździeckim świętem, gdzie można wreszcie nacieszyć oko, pobudzić emocje, odreagować bijąc brawo. Radować się wspólnym czasem i pasją. Czekam na niego przez cały rok, organizuję urlop... Jednak tym razem targi były smutne, opustoszałe. Zaledwie potęga skoku i niedzielne Grand Prix zgromadziły pełną widownię. Wielkopolscy miłośnicy jeździectwa to głównie konsumenci - kolorowe, musi świecić się i wyróżniać, żeby nikt takiego nie miał. Trzeba się pokazać. A że wystawcy tym razem nie dopisali, nie tylko było ich mniej to jeszcze koszmarnie wywindowali ceny, to też targi z reguły świeciły pustkami. Opustoszała widownia i pozostałości po konsumpcji. Krótko mówiąc syf. Okazało się, że zapanowała nowa moda wśród eleganckich miłośników jeździectwa z kolorowymi kantarami, czaprakami, błyszczącymi naczółkami. Otóż, nauczyli się od koni żyć w odpadach. Opakowania po jedzeniu, papierowe kubki i tym podobne niepotrzebne już przedmioty zwyczajnie rzucali pod siebie. Oczywiście nie wszyscy, ale było ich tylu, że trzy przemiłe panie nie nadążały wynosić worków odpadów spod nóg fascynatów tego sportu. Całe szczęście potrzeby fizjologiczne nadal załatwiają jak przystało na ludzi. Jednak wszystko to nie jest warte uwagi. Ani to, ani fakt wyczuwalnej w atmosferze odległej od życzliwości konkurencji, podzielenia na pierdziółkowate stajnie. Nie, niegodne zatrzymania. Urzekający i wzruszający był tylko jeden moment. Niepełnosprawny mężczyzna na wózku inwalidzkim przed wejściem, z wyciągniętą ręką i słowami: „Proszę o darmową wejściówkę na zawody”. Stać was na taką miłość? Mnie raczej nie...

niedziela, 16 listopada 2008

Pajączek


Wolność wyborów...

"Czasami świat zmienia się w ciagu jednego uderzenia serca."
TAMI HOAG: Czarny koń

Ważna każda sekunda?
...
Każda decyzja?
...
Każdy człowiek?
...

"Słuchaj, (...), a co tam. Zabij ich wszystkich i niech Bóg ich rozdzieli na dobrych i złych."
:)
TAMI HOAG: Czarny koń.

Patrząc widzieć głębiej...