niedziela, 10 lutego 2008

Kobiety upadłe :) część 2

Dość bogatym dorobkiem upadłości ;) może poszczycić się moja przyjaciółka. Jeździmy razem prawie na każdą lekcję. Moje pierwsze kontakty z koniem odbywały się przy współudziale przyjaciółki. Ważne, by mieć wsparcie w drugiej osoby w tak trudnych i bolesnych chwilach jak pierwsze godziny na koniu. :):):) Oczywiście, że to trudne i bolesne godziny dowiadujemy się po urzeczywistnieniu świata marzeń. Wcześniej jazda konna wydaje się tak lekką i piękną przyjemnością. :) Później to też jest ogromna przyjemność, tyle, że z lekkością ma niewiele wspólnego. ;) Ile człowiek mięśni nagle odkrywa!!! Teraz, z perspektywy czasu, widzę, że przyjaźń połączona ze wspólną pasją jest prawdziwą Bożą łaską. Jak cudownie nie zmagać się samemu z końskimi kryzysami. Niebiosa wciąż sprawiają, że nasze kryzysy nigdy nie synchronizują się, zawsze na przemian. I całe szczęście, bo jak jedna krzyczy „Dość! Więcej nie jadę, nie nadaję się!”, druga ciągnie mówiąc „Jak to?! Przecież świetnie sobie radzisz! Po prostu potrzeba czasu i cierpliwości!”. I tak się wyciągamy wzajemnie za uszy z tego kryzysowego bagienka.
Właśnie przypomniałam sobie jeszcze jeden mój koński upadek! Był podobny do pierwszego upadku mojej przyjaciółki. Ja co prawda samodzielnie podjęłam decyzję o zejściu z konia, bo myślałam… Nie wiedziałam, że na lekcji jazdy końskiej myśli TYLKO instruktor! No dobra, życzymy smacznego!
Mojej przyjaciółce pomógł Dubel. Ot, potknął się, a ona uznała, że lepiej z niego zeskoczyć niż się podciągać. I tak można! Radość przeogromna połączona z pytaniem instruktora „jak to zrobiłaś?” i wspaniałe, smaczne rogaliki gratis! :)

Brak komentarzy: