niedziela, 10 lutego 2008

Kobiety upadłe :) część 6

I ostatni upadek. OSTATNI, ZROZUMIANO??? Miał miejsce na maneżu i jak kolejność wskazuje – przy współudziale Dubla oczywiście. :) Widać Dubcio lubi przeplatanie i lubi o sobie przypomnieć. :)
Trudno bolesne starcie z ziemią nazwać uroczym, ale to miało tyle wdzięku i było tak zabawne, że jeszcze w tej chwili rechoczę, a instruktor następnego dnia zgłaszał występowanie zakwasów w brzuchu ze śmiechu.
Nasz pomysłowy instruktor na „oświetlonym” maneżu urządził zawody! A co, nie ma to jak współzawodnictwo! Szaleństwo straszne! Śmiech, radość. :) W pewnym momencie moja przyjaciółka zakończyła już swój przejazd. :) Byłyśmy kapitanami przeciwnych drużyn – instruktor wpadł na pomysł z piekła rodem, by pokłócić przyjaciółki (a guzik!!! nie udało się :)). W każdym razie w chwili przerwy stwierdziła, że Dubel ma źle zapięte wodze, więc na stojącym koniu rozpięła je i wtedy w sąsiednim domu ktoś prawdopodobnie spuścił żaluzje… Dubel się wzdrygnął, a ona spadła. Wyglądało to jakby koń stał, a jeździec zleciał! :) W każdym razie Dubel na dobre spłoszył się dopiero upadkiem jeźdźca. I tu zaczyna się najzabawniejsza część historii, bo tym razem poturbowana amazonka ulżyła sobie za wszystkie upadki. Wpadła w taki słowotok wyrzucając wszystkim wszystko, że pokładaliśmy się ze śmiechu na koniach, a instruktor kucał na ziemi, bo nie miał siły stać. :) Oczywiście nasz śmiech uskrzydlał amazonkę, która skupiła się następnie na naszym braku współczucia, co rozwaliło nas na całej linii. Pod koniec sama się śmiała, ale chyba nikt wcześniej ani nikt później nie widział jej tak ożywionej i TYLE mówiącej! :)
I mam nadzieję, że tym, co by nie mówić, efektownym upadkiem, moja przyjaciółka zakończyła karierę kobiety upadłej! AMEN!

Dla złagodzenia napięcia ;)











Kobiety upadłe :) część 5

Czwarte bliskie spotkanie z matką ziemią odbyło się za przyczyną blond wredzizny – Folgi. Ta klacz – szalenie inteligentny stwór, łaskawy dla wszystkich początkujących, zrzuca najbardziej wytrawnych jeźdźców. Pamiętam, że zajęcia odbywały się na „oświetlonym” maneżu, czyli ciemności jak… Lekcja z serii indywidualnej pracy z koniem. Przyjaciółka i Folga – dwie indywidualności ;) źle na siebie reagują. Jednak pod wpływem wskazówek instruktora, wydawało się, że pełen sukces – lęki i opory przełamane, koń posłuszny, energicznie wykonujący polecenia. Tymczasem wyczekała menda… Ostatnie zagalopowanie i Folga biegnąc w kierunku stada urządza rodeo, które do dzisiaj wszyscy obecni na lekcji wspominają… Przez całą długość maneżu pędzi mocno brykając co kilka fule. Masakra! Kiedy przyjaciółka spada, traci przytomność. Co prawda wypiera się tego do dzisiejszego dnia, jednak kilka osób odniosło takie wrażenie. Na pytanie, czy pamięta jak instruktor reanimował ją „usta - usta” ;) chwilę milczy i dopiero później krzyczy, że to nieprawda! Folgo-uraz trwa do dzisiaj i chyba nikogo nie dziwi.
Ja po tym upadku jestem tak wściekła – widziałam już wiele ofiar tego konia – że syczę, iż Folga tylko w puszkach w barze powinna być serwowana!!! Na co usłyszałam syk innej rozgniewanej amazonki „Co ty, ona nawet w puszkach by zaszkodziła!!!”.
Jedyna sprawiedliwość ;) (sprawiedliwość jak się okazuje to pojęcie względne ;)). W każdym razie satysfakcja dla mnie. ;) Nasz instruktor tego dnia był taki śliczny! :) Prawdopodobnie spieszył się z jakiejś randki na naszą lekcję i pierwszy (i ostatni :)) raz miał śliczne buciki, popielate spodenki w kancik, śliczny ciemny golfik i cały był ach i och! :) I biedaczyna w wyniku wypadku i naszego krzyku taki cały ładny musiał dosiąść swojej ukochanej Folguni. Zły był, bo nie chciał konia karać z opóźnieniem. I tu przyznałyśmy mu rację! Ale tak całkiem bez kary? Biedaczyna ponad pół godziny prowokował mendę, wreszcie nie wytrzymała i strzeliła z zadu! :) Wszyscy jeźdźcy siedzieli zmarznięci na rumakach i obserwowali zmagania. A z Folguni para szła każdym skrawkiem końskiej sierści. W końcu wszyscy usatysfakcjonowani wróciliśmy do stajni. Przyjaciółka, zahartowana w boju, Bogu dzięki cała, jedynie mocno obolała wróciła do domu. Odwołałyśmy zaledwie jedną lekcję i na koń!!!

Znów chwila oddechu :)
















Kobiety upadłe :) część 4

Trzeci upadek to znowu Dubel. Tym razem chłopak pełen wigoru i ambicji postanowił uporządkować hierarchię w stadzie. No cóż, bywa i tak… Dojeżdżaliśmy już do stajni, właściwie ostatni lasek i dom. Na Tunelu najjaśniejszy instruktor w stajni ;), przyjaciółka na Dublu, który ze środka zastępu zaczął nagle przyspieszać na jego czoło. W sumie do domu każdy się spieszy, to nawet „dodanie” Dubla jej nie zdziwiło. Jednak okazało się, że Dubel gonił Tunela. Nie podobał mu się prowadzący. Gdy był wystarczająco blisko, zaatakował. Zębiskami nie trafił w Tunela, jak planował, ale kolano instruktora. Odpędzany stanął dęba zrzucając przyjaciółkę. Ta upadłszy postanowiła się nie ruszać. Walka rozgorzała na całego, bo Dubel pozbawiony jeźdźca ponownie zaatakował. Po chwili zapanowała martwa cisza, leżąca przyjaciółka wydawała się martwa… To najdłuższe minuty w życiu… Boże, jak Ci dziękować?! Pozbierała się i o własnych siłach, na własnych nogach dotarła do stajni. Cała i zdrowa! Gdy dowiedziałam się, że udawała martwą, żeby jej konie nie podeptały, dla odmiany miałam ochotę jej nakopać!!! Niby kilka osób potwierdziło teorię „martwego żuczka” jako prawidłową, ale czy ktoś wie, ile ta teoria kosztuje przyjaciółkę siedząca na koniu??? Kiedyś zejdę z konia na zawał przez samo patrzenie!

Świąteczne niebo
















Kobiety upadłe :) część 3

Drugi upadek nastąpił dość szybko i niestety miał poważne konsekwencje.
Jedno stanowczo stwierdzam - po stokroć wolę spadać niż patrzeć na upadki! To jest straszne, jest się tak bezradnym…
Po drugim upadku kilka nocy budziłam się z krzykiem. A na widok Kaliny ostrzyłam zęby ze słowami „poczekaj, ja ci jeszcze odpłacę!”. Kalina była wtedy koniem torpedą, rozpędzała się strasznie, a ponieważ jest duża i cwana, zakręty na ujeżdżalni ścinała. Jeździec w zakręcie tracił równowagę i nie miał już szans. Dokładnie tak wyglądał upadek tego feralnego dnia. Jeszcze byłyśmy mocno początkującymi jeźdźcami. Kalina była wielkim i trudnym wyzwaniem, ale ponieważ moja przyjaciółka ma talent i dobrze radzi sobie z końmi, nie był to jej pierwszy raz na grzbiecie Kaliny. Niestety, tym razem się nie udało. Pamiętam instruktora, który mówił „słyszę, że dobrze”, ale dobrze wcale nie było. Tracąc równowagę amazonka zaczęła spadać trzymając się szyi konia. Kalina czując ciężar na szyi zaczęła przyspieszać. W zakręcie siła odśrodkowa wyrzuciła jeźdźca na zewnątrz. Przyjaciółka przelatywała przed kopytami rozpędzonego konia. Uderzenie było mocne. Dziękuję Ci, Boże, za kask! Za to, że wytrzymał uderzenie. Wyglądało to strasznie. Jednak po chwili – jaka ogromna ulga – przyjaciółka staje na nogi. Niestety, w stresie nie odczuwała, że uszkodziła torebkę stawową. Upadek wykluczył ją z jeździectwa na ponad 4 miesiące.
Ja starałam się jeździć, to był trudny czas. Każdorazowo stając przy boksie Kaliny mówiłam, co o niej myślę i że kiedyś – pewnego dnia, jak nauczę się jeździć, to ją tak pogonię… A po miesiącach, kiedy na niej siedziałam i czułam, że mogłabym dzisiaj wypłacić jej ból, który zadała i wyrządzoną krzywdę, oczywiście nie bijąc, tylko pokazując kto w duecie człowiek – koń dominuje, to ze smutkiem i współczuciem targałam kalinową grzywę, bo nie mogłam słuchać jej astmatycznego oddechu…