
poniedziałek, 24 grudnia 2007
Świąteczne HITY Tuptusia!!!
1. "Najważniejsze w życiu to mieć kochaną... PATELNIĘ"!!!
2. Na propozycję prezentu poprawiającego krążenie...
"Będzie biegał wokół stołu, to będzie miał krążenie!" :):):)
2. Na propozycję prezentu poprawiającego krążenie...
"Będzie biegał wokół stołu, to będzie miał krążenie!" :):):)
niedziela, 23 grudnia 2007
W drugą rocznicę :) :) :), czyli Kierzbuń po raz drugi. Część 3.
Następnego dnia teren. Co nam pozostaje? Magda – Nitka, Magdasek - Baronia, ja tej strzelby już nie chcę! Dla mnie Tokaj. :)
Mamy czas do terenu, to możemy pospacerować. Idziemy obejrzeć nasze przeznaczenie. Tokaj to syn Baronii, więc nie powinna chcieć go storpedować. :) Podchodzę do boksu, już wielokrotnie widziałam, że ogłowie Tokajowi pięcioboiści zakładają co najmniej w trójkę… Walka trwa długo i nierzadko przegrywają ludzie… Spodziewam się, że nie będzie to łatwe zadanie, ale co tam :), jeszcze czas. Przynajmniej go pogłaszczę…
W tym momencie przeżywam największy szok, każdorazowo na rękę koń reaguje zębami, rzuceniem głowy… Podejmuję wiele prób, przecież chcę go podrapać, pogłaskać, normalnie konie to lubią!!! Podchodzę do kolejnego boksu, reakcja podobna - lęk i agresja… Zaczynam kojarzyć fakty…
Kiedy dwa lata temu pierwszy raz mogłam stanąć blisko konia, rozpocząć naukę rozpoznawania jego zachowań, zostałam poinformowana, że koni się nie karmi z ręki, to niewłaściwe. Przyjeżdżając do Poznania zdziwiłam się widząc, że wszyscy biegają z końskimi smakołykami i podkarmiają konie. Do tego właściciel z szerokim uśmiechem na to pozwalał! Wkrótce zapomniałam o zakazie i na każdą jazdę zabierałam smakołyki, bo czy są piękniejsze momenty od niewinnej minki i wyciągniętej szyi Tunela? Od trzepoczącej rzęsami Folgi, wyciągniętego pyszczka z sarnimi oczami Pokusy, machającej kopytkiem Blanki? Wciskającego swój słodki łeb Dubla? To wspaniałe chwile, zarówno dla koni, jak i ludzi. Co daje ręka, która nie karmi? Czy można budować porozumienie i akceptację jedynie bijąc, szturchając, wpychając wędzidło? Co dostaje koń od człowieka, gdy nie jest głaskany, nagradzany? Z czym kojarzy mu się ludzka ręka? Z przedłużeniem palcata? Z niewolą, która decyduje o być albo nie być? Ręka, która daje i odbiera wolność, karze i żywi…
Jeszcze przed naszym terenem udaje nam się popatrzeć z trybun na kolejne zmagania pięcioboistów. Tym razem skaczą korytarz. Pięć przeszkód o różnej wysokości. Nikt nie skacze „z koniem”, wielu „skacze” z konia. Kilka upadków wygląda dość groźnie. Wielu jeźdźców nie jest wstanie wgalopować w korytarz, bo to konie wybierają trasę. W pośpiechu odbywają się wyścigi – koń galopujący wzdłuż korytarza ściga się ze skaczącym w korytarzu. Nie pomaga wprowadzanie opornych rumaków siłą za wodze, nie pomaga rzucanie czapką w kierunku ich zadu ani pokrzykiwanie… Najzdolniejszy opuszcza korytarz pod drągiem, drąg długości około 5 metrów zostaje zabrany przez amazonkę. Sieją postrach, ale i tak dobrze, przynajmniej nie spadła kolejny raz na tej lekcji…
W tle, jakby dla kontrastu, pasie się stado. Dwóch trzylatków szaleje bawiąc się, skacząc, brykając, galopując dla przyjemności. Kiedy człowiek odebrał zwierzęciu tę radość? Ten sam galop, a jak trudno go osiągnąć, gdy na grzbiecie jest człowiek. Rozbawione koniki powodują wypadek. :) Jeden z nich przewraca się, by ze zdziwieniem pozbierać się, a po chwili znowu ulec szaleństwu zabawy.
Lekcja przypomina horror i odbiera ochotę na dalsza jazdę. Idziemy do koni bez przekonania, ale dojechać na Mazury w tak niesamowite tereny i nie wyjechać w nie na koniach?!
Oczywiście nie radzę sobie z Tokajem, ale Magdasek stosując zdecydowane i stanowcze uderzenia zakłada mu ogłowie. Jakby sama przed sobą usprawiedliwiając swój ból i niesmak, mówi: „te konie nie znają innej metody…”. Nitka kładzie się w boksie, cierpliwość jeźdźców jest wykorzystana przeciwko nim. Pada wiele nieprzyjemnych i nieodpowiedzialnych słów. Nikt nie ma już ochoty na teren…
Wyruszamy w trójkę: pani instruktor i dwie amazonki: Magdasek i ja. Już kawałek od stajni Tokaj wyraźnie odstaje, czeka mnie teren mocno bujany. :) Właściwie bardziej koń ujeżdżał mnie niż ja jego, bo skoro zatrzymywał się momentalnie, gdy na chwilę przestawałam ruszać biodrami to kto tu kogo dosiadał? ;) Przestrzeń pomiędzy prowadzącą teren a nami często mocno wzrastała. Tokaj był uroczy, bo bał się dosłownie wszystkiego. :) Motylek, papierek, liść, kamyszek… Nie robiło różnicy. :) Na szczęście nie uciekał w panice, a jedynie podskakiwał i przyjmował pozycję zapartego kopytkami osiołka z miną „dalej nie pójdę!”. Mimo że pani instruktor bardzo się starała, niesmak sprzed i ogólna toporność koni odbierały radość przestrzeni. Do tego w galopie Tokuś wolał szybko kłusować i nie było to zbyt wygodne. W sumie moja wina, w galopie zapominałam popychać go biodrami, a przecież „to nie automat do gry”! Ano nie… Nie pomaga widok galopującej pani instruktor w geście „tańczącego z wilkami”. Wracamy.
Widać, że bardzo się starają, ale my zaczynamy się pakować… Już z Kierzbunia dzwonimy do Niwki, by umówić kolejne lekcje. Oczywiście miejsca zajęte!!! Nic to, doczekamy swoich wcześniej umówionych terminów i docenimy „nasze szkółkowce”. Złapiemy za szyję, by się przytulić, podamy rękę pełną końskich przysmaków, wycałujemy, wyczeszemy, ogrzejemy się ciepłem i mądrością tych pięknych stworzeń i dosiądziemy ich, by walczyć o przejęcie władzy, ale by widzieć również, że ciężka praca może dawać radość. Można przecież bawić się i uczyć jednocześnie.
Ach, gdyby wiedzieli, ile konie potrafią i ile można osiągnąć. Wiem, że w Kierzbuniu kochają konie. Wiem, że posiadają wszelkie potrzebne kwalifikacje. Wiem, że to mądrzy ludzie, ale… Do pracy z końmi potrzeba tego czegoś :), tchnienia Boga, namaszczenia, talentu, jak kto woli… Bez tego pozostają smutne automaty na pastwisku…
I dygresja. :) Wytrzymałam kilka akapitów! ;) Żadna miłość do zwierząt nie będzie dobra, jeżeli zabraknie miłości do ludzi – znacznie ważniejszej! Nic nie może zachwiać tej hierarchii. Najpierw trzeba zadbać, zatroszczyć się o własne stado. Nie potrafiąc porozumieć się z ludźmi uda nam się to z innym gatunkiem? :):):) Naiwnym - powodzenia!
Mamy czas do terenu, to możemy pospacerować. Idziemy obejrzeć nasze przeznaczenie. Tokaj to syn Baronii, więc nie powinna chcieć go storpedować. :) Podchodzę do boksu, już wielokrotnie widziałam, że ogłowie Tokajowi pięcioboiści zakładają co najmniej w trójkę… Walka trwa długo i nierzadko przegrywają ludzie… Spodziewam się, że nie będzie to łatwe zadanie, ale co tam :), jeszcze czas. Przynajmniej go pogłaszczę…
W tym momencie przeżywam największy szok, każdorazowo na rękę koń reaguje zębami, rzuceniem głowy… Podejmuję wiele prób, przecież chcę go podrapać, pogłaskać, normalnie konie to lubią!!! Podchodzę do kolejnego boksu, reakcja podobna - lęk i agresja… Zaczynam kojarzyć fakty…
Kiedy dwa lata temu pierwszy raz mogłam stanąć blisko konia, rozpocząć naukę rozpoznawania jego zachowań, zostałam poinformowana, że koni się nie karmi z ręki, to niewłaściwe. Przyjeżdżając do Poznania zdziwiłam się widząc, że wszyscy biegają z końskimi smakołykami i podkarmiają konie. Do tego właściciel z szerokim uśmiechem na to pozwalał! Wkrótce zapomniałam o zakazie i na każdą jazdę zabierałam smakołyki, bo czy są piękniejsze momenty od niewinnej minki i wyciągniętej szyi Tunela? Od trzepoczącej rzęsami Folgi, wyciągniętego pyszczka z sarnimi oczami Pokusy, machającej kopytkiem Blanki? Wciskającego swój słodki łeb Dubla? To wspaniałe chwile, zarówno dla koni, jak i ludzi. Co daje ręka, która nie karmi? Czy można budować porozumienie i akceptację jedynie bijąc, szturchając, wpychając wędzidło? Co dostaje koń od człowieka, gdy nie jest głaskany, nagradzany? Z czym kojarzy mu się ludzka ręka? Z przedłużeniem palcata? Z niewolą, która decyduje o być albo nie być? Ręka, która daje i odbiera wolność, karze i żywi…
Jeszcze przed naszym terenem udaje nam się popatrzeć z trybun na kolejne zmagania pięcioboistów. Tym razem skaczą korytarz. Pięć przeszkód o różnej wysokości. Nikt nie skacze „z koniem”, wielu „skacze” z konia. Kilka upadków wygląda dość groźnie. Wielu jeźdźców nie jest wstanie wgalopować w korytarz, bo to konie wybierają trasę. W pośpiechu odbywają się wyścigi – koń galopujący wzdłuż korytarza ściga się ze skaczącym w korytarzu. Nie pomaga wprowadzanie opornych rumaków siłą za wodze, nie pomaga rzucanie czapką w kierunku ich zadu ani pokrzykiwanie… Najzdolniejszy opuszcza korytarz pod drągiem, drąg długości około 5 metrów zostaje zabrany przez amazonkę. Sieją postrach, ale i tak dobrze, przynajmniej nie spadła kolejny raz na tej lekcji…
W tle, jakby dla kontrastu, pasie się stado. Dwóch trzylatków szaleje bawiąc się, skacząc, brykając, galopując dla przyjemności. Kiedy człowiek odebrał zwierzęciu tę radość? Ten sam galop, a jak trudno go osiągnąć, gdy na grzbiecie jest człowiek. Rozbawione koniki powodują wypadek. :) Jeden z nich przewraca się, by ze zdziwieniem pozbierać się, a po chwili znowu ulec szaleństwu zabawy.
Lekcja przypomina horror i odbiera ochotę na dalsza jazdę. Idziemy do koni bez przekonania, ale dojechać na Mazury w tak niesamowite tereny i nie wyjechać w nie na koniach?!
Oczywiście nie radzę sobie z Tokajem, ale Magdasek stosując zdecydowane i stanowcze uderzenia zakłada mu ogłowie. Jakby sama przed sobą usprawiedliwiając swój ból i niesmak, mówi: „te konie nie znają innej metody…”. Nitka kładzie się w boksie, cierpliwość jeźdźców jest wykorzystana przeciwko nim. Pada wiele nieprzyjemnych i nieodpowiedzialnych słów. Nikt nie ma już ochoty na teren…
Wyruszamy w trójkę: pani instruktor i dwie amazonki: Magdasek i ja. Już kawałek od stajni Tokaj wyraźnie odstaje, czeka mnie teren mocno bujany. :) Właściwie bardziej koń ujeżdżał mnie niż ja jego, bo skoro zatrzymywał się momentalnie, gdy na chwilę przestawałam ruszać biodrami to kto tu kogo dosiadał? ;) Przestrzeń pomiędzy prowadzącą teren a nami często mocno wzrastała. Tokaj był uroczy, bo bał się dosłownie wszystkiego. :) Motylek, papierek, liść, kamyszek… Nie robiło różnicy. :) Na szczęście nie uciekał w panice, a jedynie podskakiwał i przyjmował pozycję zapartego kopytkami osiołka z miną „dalej nie pójdę!”. Mimo że pani instruktor bardzo się starała, niesmak sprzed i ogólna toporność koni odbierały radość przestrzeni. Do tego w galopie Tokuś wolał szybko kłusować i nie było to zbyt wygodne. W sumie moja wina, w galopie zapominałam popychać go biodrami, a przecież „to nie automat do gry”! Ano nie… Nie pomaga widok galopującej pani instruktor w geście „tańczącego z wilkami”. Wracamy.
Widać, że bardzo się starają, ale my zaczynamy się pakować… Już z Kierzbunia dzwonimy do Niwki, by umówić kolejne lekcje. Oczywiście miejsca zajęte!!! Nic to, doczekamy swoich wcześniej umówionych terminów i docenimy „nasze szkółkowce”. Złapiemy za szyję, by się przytulić, podamy rękę pełną końskich przysmaków, wycałujemy, wyczeszemy, ogrzejemy się ciepłem i mądrością tych pięknych stworzeń i dosiądziemy ich, by walczyć o przejęcie władzy, ale by widzieć również, że ciężka praca może dawać radość. Można przecież bawić się i uczyć jednocześnie.
Ach, gdyby wiedzieli, ile konie potrafią i ile można osiągnąć. Wiem, że w Kierzbuniu kochają konie. Wiem, że posiadają wszelkie potrzebne kwalifikacje. Wiem, że to mądrzy ludzie, ale… Do pracy z końmi potrzeba tego czegoś :), tchnienia Boga, namaszczenia, talentu, jak kto woli… Bez tego pozostają smutne automaty na pastwisku…
I dygresja. :) Wytrzymałam kilka akapitów! ;) Żadna miłość do zwierząt nie będzie dobra, jeżeli zabraknie miłości do ludzi – znacznie ważniejszej! Nic nie może zachwiać tej hierarchii. Najpierw trzeba zadbać, zatroszczyć się o własne stado. Nie potrafiąc porozumieć się z ludźmi uda nam się to z innym gatunkiem? :):):) Naiwnym - powodzenia!
W drugą rocznicę :) :) :), czyli Kierzbuń po raz drugi. Część 2.
Następnego dnia konie przydzielono inaczej. :) Lekcję poprowadzi pani instruktor! Ja dostaję Tamę, czyli Baronię, Magdasek dosiada prześlicznego karego Sierżanta i Magda może wybrać - albo znowu Bursztyn albo powalczy z Erotykiem.
Oczywiście nie ma mowy o założeniu ogłowia Baronii. Wszarpuje je stajenny z miną: przecież wszystkim koniom tak się je zakłada! O nędzo ludzka! Kiedy wyprowadzam moją kobitę na maneż, mijam stajnię, w której odbywa się masakryczne ubieranie Erotyka. Pani instruktor najzwyczajniej nie może sobie poradzić i emocje rozładowuje na amazonce! Przecież poprzedniego dnia nie poradził sobie stajenny!!! Czy oni nie widzą, że nie radzą sobie z tym koniem?! Nic to, idziemy na maneż. Zostaję poinformowana, że muszę jechać ostatnia, bo Baronia strzela z zadu jak kogoś widzi za sobą... Ok., w sumie na końcu to moje ulubione miejsce. Jednak już przy wsiadaniu mamy problem. Siodło jest uszkodzone, nie idzie dopiąć popręgu, i nie wsiądzie się bez przytrzymania przez kogoś strzemienia z drugiej strony... Ale to jeszcze nic! Próba wskoczenia na grzbiet Erotyka wygląda dokładnie jak pierwszego dnia, z tą różnicą, że przy pierwszym stanięciu dęba nasza pani instruktor wydaje z siebie okrzyk – jako jedyna! Bardzo profesjonalnie – gratulujemy!!! Ale za trzecim razem, gdy koń trzymany jest przez pana instruktora, dzielna Magda dosiada Erotyka! Brawa, ja po pierwszym kopnęłabym w zad i poszła w długą, tylko na pewno nie byłby to zad konia...
Sierżant się zacinał, jak uznawał, że to przerwa, to ni... - nasuwa mi się brzydkie słowo, a nie używam - nie ruszał! Za to praktykował niekontrolowane cofanie i łydki, cmokanie, walenie palcatem ostentacyjnie olewał! Łydki... :), ale dałam czadu, te konie chodzą na kopniaki, nie znają pojęcia łydki. Od razu zostałyśmy pouczone, że prawdziwa jazda konna polega na popychaniu konia dosiadem, „bo to nie automaty, same nie chodzą!”. Rany! No to zaczynamy biodro bujanko z odpowiednio przyklejonym uśmiechem i myślami, że w Niwce nas za to zabiją... Wznosimy modły, by nie utrwalić sobie tej „fachowej sztuki jeździeckiej”, ale nic, bujamy. Faktycznie, bujane konie chodzą odrobinę lepiej. Pani instruktor twierdzi, że ja mam jako taki do przyjęcia kontakt. Wiecie dlaczego? Baronia wisi na wodzy i za żaden skarb nie potrafię jej tego łba unieść! Ale najlepsze przed nami! Co chwilę inny koń wychodzi na prowadzenie, bo żaden nie nadaje się na prowadzącego. W końcu nie było z nami Sarmaty! Zapomniałam dodać, że jeździmy w elitarnej 4 - osobowej grupie! My trzy i pan mecenas nazywany przez nas „studentem”. Student był bardzo początkującym jeźdźcem. Dosiadał Europy, która czasami decydowała się samowolnie opuścić maneż. Po drugim wkroczeniu na trybuny kolega stracił prowadzenie, które przejął Erotyk. Magda dobrze sobie z nim radziła, jako jedyna miała ochotę galopować, ale pani instruktor nie zgodziła się... Czyżby się bała? Ale jeszcze nim dopuszczono Erotyka do władzy, na chwilę udało się to Sierżantowi. No może nie na chwilę, trwało to dość długo, aż się konik zaciął i... Cały czas byłam dumna z mojego rumaka! W końcu musiałam być na końcu i nie byłam narażona na prowadzenie, czyli biodro-bujanko z pokrzykiwaniem i świstaniem palcacikiem (jedynie muchy reagowały!). Ale kiedy Sierżant postanowił posuwać się jedynie do tyłu taranując Erotyka i Europę, które stawały coraz bliżej mojej Baronii, postanowiłam ją cofnąć. Kawałeczek, po co ryzykować? Nie wiem, co myślała Baronia, ale minę miała pt. „odpierdoliło ci?!”. Stała spokojnie i nawet nie drgnęła! Nie reagowała na żadną z pomocy... Poczułam, że oblewa mnie zimny pot. TE KONIE NIE COFAJĄ! Na rozwój wydarzeń nie czekaliśmy długo. Gówniarz Erotyk położył uszy na jej wysokość Baronię i tego zacna kobyła nie wytrzymała. Okazało się, że w zadzie ma celownik. Od razu zaczęła ustawiać się tyłem, walka była straszna, ale beznadziejna z mojej strony. Ona po prostu za wszelką cenę musiała go zdzielić. Gdy już widziałam, że nie dam rady, poszłam na całość. :) Nawet jestem z tego dumna!!! Moi niwkowi oprawcy, tfu!, instruktorzy byliby ze mnie dumni. Jeszcze nigdy żadnego konia tak nie zdzieliłam jak ją - dokładnie w momencie wykopu. Trochę zarzuciło mnie na jej szyję, ale okazało się, Bogu dzięki, że nie sięgnęła kopytami nikogo.
Przeszliśmy do następnego etapu lekcji. Różne kłusy :) i nagle dostajemy zadanie „dość trudne”, jak określa pani instruktor. A mianowicie, oderwać konia od reszty koni i przekłusować po kole na koniec zastępu... O mało nie ryknęłam śmiechem! I całe szczęście, bo te konie tego nie potrafią!!! Tak po prostu! Na Baronii byłam w stanie przekłusować zaledwie do połowy koła, po czym na celowniku zobaczyła konie i dalej tyłem... Cieszę się, że już nikogo nie zdzieliła, to niewątpliwy sukces!
Jesteśmy zmachane i załamane. To konie samograje, idą jeden za drugim, pozostaje nam jedynie teren, ale już nie dzisiaj...
A właśnie tego dnia mijają dwa lata od pierwszej godziny na końskim grzbiecie, dwa lata wciąż regularnie rozwijanych umiejętności. Czy niczego nie nauczyłyśmy się przez te dwa lata?
Wieczorem testuję przymilnie acz już nieszczerze uśmiechniętą panią instruktorkę:
- Na jakie pomoce reagują Wasze konie, jak się nimi cofa?
- Najpierw nauczymy się ruszać do przodu.
- Acha...
Trzeba coś dodawać? Z każdą godziną dystans wzrastał. Oni patrzyli na nas jak na histeryczki, my na nich jak na ludzi, którzy mają przecudne warunki, wspaniałe stworzenia i mimo udokumentowanych uprawnień blade pojęcie o koniach i ich układaniu... Jaka szkoda…
Oczywiście nie ma mowy o założeniu ogłowia Baronii. Wszarpuje je stajenny z miną: przecież wszystkim koniom tak się je zakłada! O nędzo ludzka! Kiedy wyprowadzam moją kobitę na maneż, mijam stajnię, w której odbywa się masakryczne ubieranie Erotyka. Pani instruktor najzwyczajniej nie może sobie poradzić i emocje rozładowuje na amazonce! Przecież poprzedniego dnia nie poradził sobie stajenny!!! Czy oni nie widzą, że nie radzą sobie z tym koniem?! Nic to, idziemy na maneż. Zostaję poinformowana, że muszę jechać ostatnia, bo Baronia strzela z zadu jak kogoś widzi za sobą... Ok., w sumie na końcu to moje ulubione miejsce. Jednak już przy wsiadaniu mamy problem. Siodło jest uszkodzone, nie idzie dopiąć popręgu, i nie wsiądzie się bez przytrzymania przez kogoś strzemienia z drugiej strony... Ale to jeszcze nic! Próba wskoczenia na grzbiet Erotyka wygląda dokładnie jak pierwszego dnia, z tą różnicą, że przy pierwszym stanięciu dęba nasza pani instruktor wydaje z siebie okrzyk – jako jedyna! Bardzo profesjonalnie – gratulujemy!!! Ale za trzecim razem, gdy koń trzymany jest przez pana instruktora, dzielna Magda dosiada Erotyka! Brawa, ja po pierwszym kopnęłabym w zad i poszła w długą, tylko na pewno nie byłby to zad konia...
Sierżant się zacinał, jak uznawał, że to przerwa, to ni... - nasuwa mi się brzydkie słowo, a nie używam - nie ruszał! Za to praktykował niekontrolowane cofanie i łydki, cmokanie, walenie palcatem ostentacyjnie olewał! Łydki... :), ale dałam czadu, te konie chodzą na kopniaki, nie znają pojęcia łydki. Od razu zostałyśmy pouczone, że prawdziwa jazda konna polega na popychaniu konia dosiadem, „bo to nie automaty, same nie chodzą!”. Rany! No to zaczynamy biodro bujanko z odpowiednio przyklejonym uśmiechem i myślami, że w Niwce nas za to zabiją... Wznosimy modły, by nie utrwalić sobie tej „fachowej sztuki jeździeckiej”, ale nic, bujamy. Faktycznie, bujane konie chodzą odrobinę lepiej. Pani instruktor twierdzi, że ja mam jako taki do przyjęcia kontakt. Wiecie dlaczego? Baronia wisi na wodzy i za żaden skarb nie potrafię jej tego łba unieść! Ale najlepsze przed nami! Co chwilę inny koń wychodzi na prowadzenie, bo żaden nie nadaje się na prowadzącego. W końcu nie było z nami Sarmaty! Zapomniałam dodać, że jeździmy w elitarnej 4 - osobowej grupie! My trzy i pan mecenas nazywany przez nas „studentem”. Student był bardzo początkującym jeźdźcem. Dosiadał Europy, która czasami decydowała się samowolnie opuścić maneż. Po drugim wkroczeniu na trybuny kolega stracił prowadzenie, które przejął Erotyk. Magda dobrze sobie z nim radziła, jako jedyna miała ochotę galopować, ale pani instruktor nie zgodziła się... Czyżby się bała? Ale jeszcze nim dopuszczono Erotyka do władzy, na chwilę udało się to Sierżantowi. No może nie na chwilę, trwało to dość długo, aż się konik zaciął i... Cały czas byłam dumna z mojego rumaka! W końcu musiałam być na końcu i nie byłam narażona na prowadzenie, czyli biodro-bujanko z pokrzykiwaniem i świstaniem palcacikiem (jedynie muchy reagowały!). Ale kiedy Sierżant postanowił posuwać się jedynie do tyłu taranując Erotyka i Europę, które stawały coraz bliżej mojej Baronii, postanowiłam ją cofnąć. Kawałeczek, po co ryzykować? Nie wiem, co myślała Baronia, ale minę miała pt. „odpierdoliło ci?!”. Stała spokojnie i nawet nie drgnęła! Nie reagowała na żadną z pomocy... Poczułam, że oblewa mnie zimny pot. TE KONIE NIE COFAJĄ! Na rozwój wydarzeń nie czekaliśmy długo. Gówniarz Erotyk położył uszy na jej wysokość Baronię i tego zacna kobyła nie wytrzymała. Okazało się, że w zadzie ma celownik. Od razu zaczęła ustawiać się tyłem, walka była straszna, ale beznadziejna z mojej strony. Ona po prostu za wszelką cenę musiała go zdzielić. Gdy już widziałam, że nie dam rady, poszłam na całość. :) Nawet jestem z tego dumna!!! Moi niwkowi oprawcy, tfu!, instruktorzy byliby ze mnie dumni. Jeszcze nigdy żadnego konia tak nie zdzieliłam jak ją - dokładnie w momencie wykopu. Trochę zarzuciło mnie na jej szyję, ale okazało się, Bogu dzięki, że nie sięgnęła kopytami nikogo.
Przeszliśmy do następnego etapu lekcji. Różne kłusy :) i nagle dostajemy zadanie „dość trudne”, jak określa pani instruktor. A mianowicie, oderwać konia od reszty koni i przekłusować po kole na koniec zastępu... O mało nie ryknęłam śmiechem! I całe szczęście, bo te konie tego nie potrafią!!! Tak po prostu! Na Baronii byłam w stanie przekłusować zaledwie do połowy koła, po czym na celowniku zobaczyła konie i dalej tyłem... Cieszę się, że już nikogo nie zdzieliła, to niewątpliwy sukces!
Jesteśmy zmachane i załamane. To konie samograje, idą jeden za drugim, pozostaje nam jedynie teren, ale już nie dzisiaj...
A właśnie tego dnia mijają dwa lata od pierwszej godziny na końskim grzbiecie, dwa lata wciąż regularnie rozwijanych umiejętności. Czy niczego nie nauczyłyśmy się przez te dwa lata?
Wieczorem testuję przymilnie acz już nieszczerze uśmiechniętą panią instruktorkę:
- Na jakie pomoce reagują Wasze konie, jak się nimi cofa?
- Najpierw nauczymy się ruszać do przodu.
- Acha...
Trzeba coś dodawać? Z każdą godziną dystans wzrastał. Oni patrzyli na nas jak na histeryczki, my na nich jak na ludzi, którzy mają przecudne warunki, wspaniałe stworzenia i mimo udokumentowanych uprawnień blade pojęcie o koniach i ich układaniu... Jaka szkoda…
Subskrybuj:
Posty (Atom)