czwartek, 12 marca 2009

Krótko o targach...

Bo tylko jedno warto wspomnieć.
Bardzo lubię oglądać zawody z udziałem koni. Bez względu na dyscyplinę. No może najmniej fascynuje mnie woltyżerka, prawdopodobnie przez kostiumy i układy rodem z Matrix’a . Niemniej doceniam umiejętności, zwłaszcza na koniu niespecjalnie przekonanym do galopu, poruszającym się na granicy kłusa. ;)
Weekend na targach jest dla mnie swego rodzaju jeździeckim świętem, gdzie można wreszcie nacieszyć oko, pobudzić emocje, odreagować bijąc brawo. Radować się wspólnym czasem i pasją. Czekam na niego przez cały rok, organizuję urlop... Jednak tym razem targi były smutne, opustoszałe. Zaledwie potęga skoku i niedzielne Grand Prix zgromadziły pełną widownię. Wielkopolscy miłośnicy jeździectwa to głównie konsumenci - kolorowe, musi świecić się i wyróżniać, żeby nikt takiego nie miał. Trzeba się pokazać. A że wystawcy tym razem nie dopisali, nie tylko było ich mniej to jeszcze koszmarnie wywindowali ceny, to też targi z reguły świeciły pustkami. Opustoszała widownia i pozostałości po konsumpcji. Krótko mówiąc syf. Okazało się, że zapanowała nowa moda wśród eleganckich miłośników jeździectwa z kolorowymi kantarami, czaprakami, błyszczącymi naczółkami. Otóż, nauczyli się od koni żyć w odpadach. Opakowania po jedzeniu, papierowe kubki i tym podobne niepotrzebne już przedmioty zwyczajnie rzucali pod siebie. Oczywiście nie wszyscy, ale było ich tylu, że trzy przemiłe panie nie nadążały wynosić worków odpadów spod nóg fascynatów tego sportu. Całe szczęście potrzeby fizjologiczne nadal załatwiają jak przystało na ludzi. Jednak wszystko to nie jest warte uwagi. Ani to, ani fakt wyczuwalnej w atmosferze odległej od życzliwości konkurencji, podzielenia na pierdziółkowate stajnie. Nie, niegodne zatrzymania. Urzekający i wzruszający był tylko jeden moment. Niepełnosprawny mężczyzna na wózku inwalidzkim przed wejściem, z wyciągniętą ręką i słowami: „Proszę o darmową wejściówkę na zawody”. Stać was na taką miłość? Mnie raczej nie...

Brak komentarzy: